Cyklon Gonu

Utworzono: 21 czerwiec 2007

Emocje powoli opadły a miasto wróciło do życia. Główne ciągi komunikacyjne naprawione, zwalone drzewa posprzątane, elektryczność i woda w zasadzie płyną bez przeszkód. Pozostały poważniejsze prace do wykonania, ale można żyć, tutaj w Muskacie, bo są takie rejony  kraju, gdzie długo nie będzie normalnie.
W środę, 6 czerwca  uderzył w nas cyklon Gonu.

 Już we wtorek było wiadomo, że nas nie ominie zaczęły się więc gorączkowe przygotowania choć właściwie nie wiadomo było jak się przygotować, bo czegoś takiego w tym rejonie świata nigdy nie było.Pierwsza, ważna decyzja została ogłoszona w radio. Wolne od środy do soboty. Mamy pozostać w domach. Czy to na wyrost czy rzeczywiście może być niebezpiecznie? Nikt nic nie wie. Atmosfera robi się napięta, w sklepach coraz więcej ludzi, robimy zapasy...
Udaje mi się namówić męża aby zajął się swoimi antenami krótkofalarskimi i je po prostu zdjął. Nie bardzo mu sie chciało w tym upale ale jednak posłuchał , potem okazało się, że bardzo dobrze zrobił i to nie tylko z powodu mojego przekonania, że nie przetrzymają szalejącego wiatru. Ja w tym czasie staram się zabezpieczyć to co mogę w domu, który jest znany z tego, że każda kropla deszczu wpada do środka. Zastanawiam się nawet czy nie powinniśmy się stąd wynieść, mieszkamy przecież nad morzem, ale nie chcemy zostawiać domu na pastwę wody a skoro nas nie ewakuują to znaczy, że wiadomości z  amerykańskich map satelitarnych, które wciąż śledzimy są prawdziwe, cyklon  uderzy w Masirah Island i okolice Sur. A to  wciąż potwierdza nasze wiadomości ? z miasta? że skoro główne uderzenie będzie tam to tutaj da się wytrzymać.Generalnie to było dobre założenie, które dziś można porównać do gracza w kasynie, który obstawia  tak, że zawsze wygrywa...Tutaj było podobnie. Ale o tym potem.....
Kładziemy sie późno spać aby o świcie zerwać się z łóżka słysząc jak woda zaczyna już płynąc przez pokoje. Pada !!!! Wszystkie ręczniki, szmaty, mopy poszły w ruch. Żałuje, że przy każdym z okien nie mam mopa. Następnym razem muszę kupić odpowiednią ilość, będzie łatwiej ganiać od okna do okna i zbierać wodę niż przemieszczać się z jednym na każdym piętrze. Około południa zdajemy sobie sprawę, że nie damy rady z tymi mopami i ręcznikami, leje juz równo, widzimy jak drzewa w ogrodzie zaczynają się pokładać, nadchodzi to na co czekaliśmy.
Telefony generalnie nie działają, sieć przeciążona, wszyscy starają się dodzwonić. Tutejsza Polonia zorganizowana, wymieniamy się ciągle nowymi wieściami, sprawdzamy co i u kogo się dzieje,z Polski co chwila dzwoni Norbert z Elą, akurat wyjechali na urlop ale są cały czas z nami i się bardzo denerwują. Rodzina nie może się dodzwonić, wreszcie udaje się to mojej przyjaciółce Eli B... O 13.00 wysyłam im sms  ?zaczyna się?...Woda leje się wiadrami, wiatr świszczy jeszcze mocniej. Nie nadążamy z tą wodą w pokojach więc decydujemy, że ściągaczkami zrzucamy ją na dół, po schodach, tam jest takie naturalne obniżenie przed wejściem gwarantujące, że nie rozleje się dalej a przynajmniej nie połączy z wodą z dolnych pomieszczeń, całość wypychamy przez drzwi wejściowe.....
Przed zachodem słońca widzimy,że w ogrodzie zaczyna bardzo szybko podnosić się poziom wody w dziwnym, burym kolorze. To fala z miasta dotarła już do nas. Mieszkamy na dużym, płaskim obszarze, słabo zabudowanym, może nie będzie tak źle ?



Ale jak widzimy, że kolejne schodki przed wejściem do domu znikają pod wodą już nie jesteśmy tacy pewni. Nasza służbowa Camry ?wzywa? pomocy włączając samoistnie światła awaryjne, no tak, ma już wodę w środku. Nie możemy jej pomóc, musi się topić...Ja patrzę z przerażeniem na moje Pajero, to prywatny samochód...
Na razie woda do połowy kół. Dzwonią dziewczyny najbliżej nas mieszkające, woda już wdziera im się do domu, ewakuują się na piętro , my zaczynamy robić to samo. Najpierw barykadujemy drzwi aby wszelkie brudy płynące z tą wodą nie wlały się do środka. Potem przenosimy co możemy na górę zostawiając najcięższe meble na dole ustawione w jak najwyższą piramidę. Z przerażeniem patrzę co chwilę przez okna, wciąż się podnosi...Jak długo??? Na szczęście wciąż mamy światło, u innych już jest ciemno.To dodaje nam otuchy, bo mając wodę w środku i widząc co dzieje się na zewnątrz wpadłabym na pewno w panikę gdyby jeszcze panowały egipskie ciemności.
Znów rzut oka na mój samochód, woda na wysokości progu, zaraz wleje się do środka ! Nie mamy juz nic do roboty, nie możemy wypychac wody deszczowej, bo jesteśmy zabarykadowani wiec stoimy i patrzymy co sie dzieje na zewnątrz. No i dzwonimy po wszystkich. Jest chyba 22.00 czy 23.00 ale przecież nikt nie śpi...



Jak zahipnotyzowana patrzę na Pajero, woda wciąż na tym samym poziomie !!! Od kilku minut ! Stoimy i modlimy się, tu już nie chodzi o mój samochód, chodzi o pewność, że już więcej jej nie będzie. Tej wody ! O 1.00 pada światło. Jeszcze rzucamy okiem na poziom wody na zewnątrz, trochę opadł czyli już najgorsze za nami, padamy na łóżko !
Rano pędzimy do okien, na zewnątrz pomarańczowo, wszędzie muł, woda w ogrodzie opadła. Nie jest źle. Ale jakoś podejrzanie cicho, żadnych samochodów, jesteśmy odcięci?
Znowu telefony po wszystkich. Najgorzej u dziewczyn, nie tylko Agnieszki osobowe auto utopione ale i Ani nowe Prado też, w domu śmierdząca ciecz....Wszyscy zaczynamy sprzątać. Dzwoni Joanna z Maćkiem,mają kuchnię gazową więc mogą coś ugotować, przyjadą z obiadem.Im się nic nie stało, mieszkają na górce, jedynie deszcz wpadał do środka ale to tutaj normalne Trzeba im zrobić dróżkę przez ten muł, Krzyś przystępuje do działania...Po ponad 2 godzinach dzwonią, że nie dali rady, wszystko sprawdzili, drogi poprzerywane, zniszczone ronda, a jak jest jakaś droga cała to zamieniła się w rzekę,ich osobowym autem nie ma jak do nas dojechać. A mieszkają 10 minut stąd tyle, że po drugiej stronie autostrady. Trzeba pożegnać się z obiadem i otworzyć puszkę tuńczyka. Marzę o ciepłej herbacie. Ale nie ruszamy się z domu, trzeba zająć się samochodami. Najpierw służbowy, bo w nim były narzędzia, może coś się da uratować ?
Słyszymy helikoptery więc biegniemy na dach, tam wieje, pozornie robi się chłodniej, patrzymy na zalaną okolicę..Dwie ulice od nas, w kierunku morza, sąsiedzi ewidentnie uwięzieni stąd te helikoptery. Najpierw rozpoznanie, potem nadlatuje drugi, przystępuje do akcji. Szybko wciąga 6 osób do środka i odlatuje. Ten rozpoznawczy pojawia się nad nami, leci bardzo nisko, oświetla nas swoimi ?szperaczami?, dzięki Bogu nie mamy tych anten, mógłby się w nie wpakować, co wtedy ? Kładziemy sie wcześnie. Co robić bez światła ?



Za to wstajemy też wcześnie, upał ! Trzeba ruszyć się z domu. Już wczoraj sprawdziliśmy, że w moim samochodzie jedynie kilka szklanek wody wewnątrz, jest dobrze. Krzyś zakłada plastikowe torby na nogi aby je zrzucić zamulone przed wejściem do środka.Odpala i wyjeżdża na zewnątrz, staje tak abym oczyszczoną ścieżką mogła dotrzeć do samochodu. Ruszamy ! Jedziemy w lewo, jak zwykle, za chwilę widzę dlaczego wszyscy zawracają, droga przerwana rzeką, tędy nie przejedziemy, nawet terenowym samochodem. Między nami a morzem wiadomo, że zalane więc może tym razem w prawo zamiast w lewo ? Tam jakiś podejrzany korek ale coś sie dzieje. Widzę powalone słupy elektryczne po lewo a po prawo podmytą drogę, jest przejazd na jeden samochód, stąd ruch wahadłowy...Zmieściliśmy się na styk słysząc jak kable ocierają nam się o dach a po drugiej stronie koła poruszają się po krawędzie podmytej drogi...Jesteśmy na zewnątrz naszego kwartału ! Czy znajdziemy drogę do miasta ?  Przez rówoległą do autostrady wali rzeka, dlatego Joanna z Maćkiem tędy też nie mieli szans, wracamy do drogi nadmorskiej, potwornie zaśmiecona ale jakoś się jedzie, pod prąd, bo jedna nitka zawalona czym sie da, nawet kanapy i krzesła widziałam...



Oglądamy Azeibę, sąsiadującą dzielnice, odcinkami nic, odcinkami surrealistyczne obrazki, dom stoi cały a przed nim, w dziurze Land Cruiser...Dojeżdżamy do Ghubra i koniec wycieczki !!! W poprzek rzeka, utopione samochody, zawracamy....Znajdujemy przejazd do autostrady i widzimy co sie dzieje tutaj, przez Ghubra przeszła taka ilość wody, że widzimy  z drogi tylko namiastkę tego co się działo w tej dzielnicy, wciąż płynie rzeka przy największym meczecie, ale omijając jego mury więc jest bezpieczny, za to droga obok zupełnie zerwana a magazyn Toyoty popłynął...





Wreszcie docieramy do Marysi i Marka,najważniejsze naładować baterie laptopa i telefonów, woda też już im się kończy więc nici z prysznica ale czy to ważne ? Dostajemy herbatę, siedzimy w klimatyzacji czego od życia więcej wymagać ? Oglądamy nagrania z omańskiej telewizji, przerażające sceny zalewanego miasta.
Po kilku godzinach dzwoni Jarek, nasz lekarz, wraca z pobliskiego szpitala, mamy jechać za nim, pokaże nam przejazd do swojego domu, teraz będziemy się u niego chłodzić i ?ładować?. Przy okazji czeka na nas obiad ! Jego żona akurat przyjechała z Poznania w odwiedziny, fajnie trafiła....
Przed zachodem słońca ruszamy do domu, chcemy tam dotrzeć za dnia tym bardziej,że postanowiliśmy zostawić samochód ?na zewnątrz? nie ryzykując, że uszkodzona, jedyna droga łącząca nas z miastem zapadnie się do końca i odetnie nas na dobre. Te kilkaset metrów możemy przecież pokonać piechotą.Łatwo powiedzieć. Trzy kolejne poranki, gdy w pełnym słońcu szliśmy z domu do samochodu były najbardziej męczącymi momentami z tych wszystkich dni jakie przeżyliśmy tutaj po cyklonie.
Polonia logistycznie ma wszystko opracowane. Jedno centrum tworzy się w domu Joli i Andrzeja. Przygarniają rodzinę Małgosi, której kazano opuścić dom tuż przed cyklonem, są przygotowani na przyjęcie innych rodzin z tego samego rejonu. Potem wprowadza się do niej Marysia z rodziną, bo mając małe dziecko i czekając na drugie trudno obyć się bez wody. My też dostajemy klucz kiedy w sobotę wpadamy do nich aby się ?podładować?, napić herbatki, jak zwykle coś zjeść i pogadać.Zawsze możemy się tu zjawić niezależnie od pory dnia czy nocy.
Drugie centrum tworzy się w domu Eli i Norberta. To bliżej od nas a już trzeba myśleć o oszczędzaniu benzyny, na niektórych stacjach zaczyna jej brakować.Właścicieli nie ma a my czujemy się jak w domu.?Zalane? dziewczyny już tam się przeniosły, mają pod opieką dwa psy, których u siebie nawet nie mogą swobodnie wypuścić do nieposprzątanego wciąż ogrodu. My na razie zostawiamy zapas wody, który rano udało nam się kupić i wracamy do siebie w nadziei, że może coś się zmieniło. Ale nic. Wciąż ta sama ciemność. Na szczęście świeczek nie brakuję a Krzyś wprowadza w życie swój pomysł wykorzystania działającego akumulatora z zalanego samochodu do zasilenia modemu internetu i mając naładowane baterie w laptopie gadamy cały wieczór przez Skype z rodziną i przyjaciółmi , bo jedyne co tutaj działało cały czas to linia telefoniczna. Nie można się było nigdzie dodzwonić ale internet działał.
Kolejne dwa dni na ? emigracji ? w zaprzyjaźnionym domu choć już i u nich brakuje wody...Musimy sie umyć, jedziemy do Joanny i Maćka oni już ją mają. Widzimy, że wojsko usypało nam groble na przerwanej przez wodę drodze, dzięki temu następnego dnia pojawiają się ciężkie pojazdy, przede wszystkim beczkowozy...jest coraz lepiej. W poniedziałek wieczorem robi się u nas jasno. Po pięciu dniach. Jest już całkiem dobrze !
Czego nauczyliśmy się przez ten tydzień ? Że żywioł jak gra w kasynie jest nieprzewidywalny, nigdy nie wiadomo, którą drogą pójdzie i gdzie uderzy. Słysząc o tych tragediach dosłownie po sąsiedzku, o tych zmytych domach w Ansab, o potopionych ludziach w Ghubra i Azaiba po prostu mieliśmy szczęście.

Regina Dąbrowska

Więcej zdjęć tutaj
Nagrania video na youtube