Pieczone lody

Utworzono: 11 grudzień 2008

 

 

 

Pieczone lody

 

Zgłodnieliśmy. Idziemy coś zjeść. Tym razem do japońskiej knajpki ?Tokyo Tara? w Al Falaj Hotel.Skrzyknęło nas się równy tuzin i pomaszerowaliśmy zaspokoić głód. Posadzili nas równym rządkiem przy półokrągłym ?barze?i ubrali w bielutkie fartuszki. Przed nami połyskujące, gorące, stalowe płyty grilla i uśmiechnięty Japończyk. Patrzymy z podziwem jak przygotowuje nam jedzonko i zamiast ogólnej rozmowy bawimy się w głuchy telefon. Nie wie prawica co mówi lewica. Podobają nam się ?latające? noże i buchające płomienie. Dostajemy grillowane jarzyny, owoce morza, ryby, kurczaka i wołowinę. Przez dwie godziny bawimy się doskonale ale potem nawet największe obżartuchy mają już dość. No to co? No to deserek. Ludzie komu zmieści się jeszcze deserek? Ale intryguje nas nazwa ?pieczone lody??

Z a m a w i a m y!!!

I dopiero teraz zaczął się teatr. Bo mięsko może ugrillować każdy ale LODY?

Najpierw przyniesiono pokrojone owoce i ogromną miskę lodów śmietankowych - na moje oko jakieś trzy-cztery kilogramy. Na rozgrzaną płytę posypały się banany, jabłka, pomarańcze. Oszałamiający zapach! I ciach! opieczone owoce trafiają do miseczek. Teraz czas na osiem lodowych kul. Każda wielkości piłki tenisowej. Szybko, szybko, toczą się kule po rozgrzanej płycie, po chwili wierzchnia warstwa karmelizuje się i zamyka w środku lodowy smakołyk. Patrzymy dalej i nie wierzymy własnym oczom, bo kucharz najwyraźniej tą wielgachną misę lodów przeznaczył dla nas. A my zamówiliśmy tylko osiem porcji, bo każdy jest już ?nienażarty nażarty?.

No więc...

Połowa lodowej masy ląduje na grillu. ?Mistrz? miesza, miesza i miesza. Dolewa alkoholu, podpala, wszystko skwierczy, paruje, wrze. Jak w tyglu alchemika. Masa zmienia kolor z białego na kremowy i gęstnieje. Ale to nie koniec bo ?czarodziej dokłada następne porcje lodów. Miesza, dolewa, podpala i znika za zasłoną niebieskich płomieni palącego się alkoholu. I znowu łycha lodów. Całość zgęstniała już tak, że zaczynają tworzyć się brązowe kożuchy. Od dziecka nienawidzę kożuchów! Nie to nie dla mnie! A on dalej czaruje, aż z całej tej masy pozostaje troszkę gęstego, kremowo-brunatnego sosu, którym kucharz polewa nasze desery! I oto chwila próby. Pierwsza nieśmiała łyżeczka - ludzie co to jest za smak! POEZJA!!. Więcej nic nie mogę dodać. Idźcie sami i spróbujcie. Ja pokochałam kożuchy, następnym razem zamawiam sam deser!!!

 

Jolanta Mirecka