Sylwester na polu naftowym

Utworzono: 09 styczeń 2010

 

 

Sylwestrów w moim życiu było dużo - a może jeszcze więcej. Chodziłam na wielkie bale w wieczorowych kreacjach, na małe prywatki w gronie przyjaciół i na zabawy przebierane. Czasami był śnieg i kulig a czasami plaża i basen. W tym roku poleciałam na prawdziwe pole naftowe. Pole wprawdzie w trakcie uruchomiania ale ropa to ropa. Męska sprawa - kobietom wstęp wzbroniony.

Nie żebym specjalnie starała się tam pojechać, skąd. Po prostu wszyscy którzy byli akurat w pracy na swojej 2-tygodniowej zmianie na pustyni, wyjątkowo z okazji Nowego Roku, mogli zaprosić rodziny na te dwa dni. Nie zastanawiałam się ani chwili.

Poleciało nas siedmioro gości. Ja i jeszcze jedna żona z trójką dzieci. PDO - firma w której pracują nasi mężowie zadbała o nas - bardzo, bardzo. Rano przed domem czekał na każdą samochód, który zawiózł nas na lotnisko. W samolocie dostałyśmy miejsca w pierwszej klasie. A co! Gość to gość. Nawet kiedy gość jest kobietą! Potem jeszcze jazda autobusem - do celu zostało 100 km.-  i tu uwaga - kierowca autobusu zanim ruszył, sprawdził czy wszyscy pasażerowie mają zapięte pasy! Po dotarciu do obozu przed bramą czkał kolejny samochód, aby zawieźć nas 150 metrów do baraków, w których mieszkają pracownicy. Na zanik nóg nie cierpimy, to tylko przejaw troski.

Moje wyobrażenie pola naftowego stworzyła literatura, filmy fabularne i filmy dokumentalne, które najczęściej pokazują jakieś katastrofy. Powinno więc być dużo wrzawy, ruchu, hałasu. Powinny stać wysokie wieże wiertnicze, wieże wydobywcze, coś powinno wypływać, bulgotać. Jeszcze palące się flary i bieganina zaaferowanych ludzi. Taki prawdziwy męski świat, pełen namacalnego niebezpieczeństwa, przygody i odwagi. Taka enklawa bohaterów z ogorzałymi twarzami i z rozbudowaną muskulaturą. Takich trochę spoconych w swoich kraciastych, flanelowych koszulach ale szczęśliwych z ujarzmiania sił natury i pokonywania własnych słabości.

A co zobaczyłam.

Po pierwsze wszędzie panowała cisza. Jedynie wiatr hulał po płaskiej jak stół pustyni, wznosząc tumany kurzu. Obóz naszych "bohaterów" to ogrodzony i w miarę możliwości zagospodarowany kawałek pustyni, na którym poustawiano barakowozy.

W każdym zrobiono dwa maleńkie pokoiki z łóżkiem, biurkiem, krzesłem. Do tego dwie szafy po jednej dla każdego zmiennika, maleńka lodówka, klimatyzator, prysznic. Jeśli ktoś chce umilić sobie pobyt - proszę bardzo, co dwa tygodnie, na kolejną zmianę można coś przywieźć - czajnik, telewizor, szachy... Na miejscu nie ma sklepów, jeśli czegoś się zapomni - przepadło, trzeba czekać do następnej zmiany.

Do jednej kabiny mieszkalnej przypisane są dwie osoby. Każdy pracujący ma zmiennika . Zmieniają się co dwa tygodnie lub co miesiąc. Po tym czasie zmiana zabawek - dlatego dwie szafki.

Obóz w którym ja pomieszkiwałam przewidziany jest na 200 osób. Mają do dyspozycji kabiny mieszkalne, stołówkę, boisko - jak grać w tym kurzu? Budują im basen wielkości sporego pokoju. Nogi możne pomoczyć nawet w kilkanaście osób, ale na pływanie będą się chyba musieli zapisywać miesiąc wcześniej - 200 chłopów.  Jest jeszcze spory meczet, oczywiście też w barakowozie.

Co robić w wolnym czasie?

Można pospacerować. Widziałam dużo spacerujących osób. Wygląda to jak na spacerniaku w więzieniu. Dookoła ogrodzenia od bramy wjazdowej w prawo - 8 minut, potem żeby się nie znudzić można iść w lewo - 8 minut. Można jeszcze główną drogą od bramy do ogrodzenia -2 minuty. Żeby nie wpaść w monotonię można chodzić bokiem, tyłem lub w kucki. I to już koniec rozrywek. Ze spaniem też trzeba zgrać się z sąsiadem zza ściany. Kabiny są tak akustyczne, że kiedy jeden chodzi to u drugiego brzęczą szklanki. Nie daj Boże trafić na takiego co chrapie! Noc z głowy.

Reszta też jak w obozie. Śniadanie od 5.30 do 6.30. Obiad od 12.00 do 1.30 . Kolacja od 19 do 20.30. Jedzenie mniej niż średnie. Kucharz z Indii. Dla nas, dwóch kobitek śniadanko było o 9 rano.

Dla pracowników fizycznych osobne obozy i niższy standard zakwaterowania. W takich samych pokojach mieszka chyba za cztery osoby. Sanitariaty na zewnątrz.

A teraz o polu naftowym. Jechaliśmy a ja wypatrywałam wysokich wież poustawianych w niewielkiej odległości od siebie. A na tym jednym z najnowocześniejszych pól naftowych wygląda to tak jak na zdjęciu. Zawory, rury - żadnej romantyki. Ogrodzone, zamknięte. Taki laik jak ja w życiu by nie wpadł na to że to szyb naftowy! Daje Wam słowo - nigdy w życiu!

 

Następnie oglądaliśmy rafinerię, do której płynie rurami to co wypływa z ziemi, czyli mieszanina gazu i ropy. Ogromna masa żelastwa. Plątanina rur, zbiorników i zaworów połączonych za sobą z zegarmistrzowską precyzją.

 

Ogółem na tym polu naftowym pracuje w tej chwili 4 - 5 tysięcy ludzi. Wszyscy w takich samych jasno niebieskich kombinezonach spokojnie zajmują się swoimi sprawami. Jedni przy komputerach, inni bezpośrednio na polu lub w rafinerii. Może rwetes zacznie się jak ruszą pełną parą? A może będzie jeszcze spokojniej?

A Sylwester? Siedzieliśmy pod gwiazdami. Ubrani byliśmy dosyć ciepło, bo noce na pustyni są zimne.

  

Ta noc była wyjątkowa. Po pierwsze - Sylwester.

Po drugie - oglądaliśmy częściowe zaćmienie księżyca.

Po trzecie - księżyc w tym miesiącu był dwa razy w pełni.

Siedzieliśmy i rozmawialiśmy półgłosem. Dookoła za cienkimi ściankami w swoich kabinach spali ludzie - jutro normalny dzień pracy. Pachniało grillem oraz wieprzowymi żeberkami duszonymi z cebulką i ananasem. Żeberka przebyły długą drogę. Najpierw z Europy do Dubaju, potem z Dubaju (udany przemyt) do Omanu. Upieczone w domu, przyleciały samolotem na pustynie. Żeberka wędrowne - świeżutkie, same nie chodziły. Jako że towarzystwo było z różnych stron świata, życzenia noworoczne składaliśmy sobie kilka razy. W Polsce Nowy Rok zaczyna się trzy godziny później a im dalej na wschód tym wcześniej. Po godzinie 24 omańskiego czasu, troszkę zmarznięci, starsi o rok, cichuteńko powędrowaliśmy do łóżek.

Szczęśliwego Nowego Roku!

Jolanta Mirecka