Nasi panowie i ich hobby

Utworzono: 22 styczeń 2007

Wśród naszej Polonii mamy zwariowanych hobbistów i o nich tym razem chce opowiedzeć. Hobby to niezbędny atrybut każdego prawdziwego mężczyzny i o takich mężczyznach w Omanie bedę teraz mówiła. Oczywiście polskich mężczyznach.


Jeden z nich to twórca i administrator naszej strony. Zapalony wędkarz i fotograf. Wędkuje nie tylko w ukochanych Bieszczadach ale ostatnio również w Stanach i Szwecji. Zakochany w fotografii zebrał już pokaźną ilość ciekawych zdjęć nie mówiąc o sprzęcie... Z tego powodu często o świcie biega po wydmach wokół swego domu aby uchwycić to po co inni wyruszają na dalekie wyprawy.



Jako posiadacz własnej łódki jest przez nas bezlitośnie wykorzystywany w poszukiwaniu delfinów i innych atracji związanych z morskimi wyprawami wzdłuż tutejszego wybrzeża.



To jego fotografie są ozdobą tej strony choć z wrodzoną skromnością nie chciał sie pod nimi podpisywać. Jest naszym guru w sprawach komputerowych i nie tylko. Jako przedstawiciel najmłodszego pokolenia omańskiej Polonii jest uosobieniem tego o czym często słyszymy w polskiej telewizji. Młodzi, dobrze wykształceni i nie mający kompleksów Polacy potrafili znaleźć swoje miejsce we współczesnym świecie nie powołując się na martyrologię i uwarunkowania środowiskowe...Jedynie twarde realia dzisiejszego rynku pracy są dla nich barierą, którą pokonują w iście mistrzowskim stylu.

Drugi nasz hobbista to prawdziwy wilk morski, zakochany we wszystkim co dotyczy wielkiej wody.
W 2000 roku zakupił w Polsce 12 metrowy, 2 masztowy jacht typu "Rudy" z pracowni konstruktora Zbigniewa Jana Milewskiego, który swoim jachtom nadał imiona batalionów walczących w Powstaniu Warszawskim.



Jacht na ciężarówce wyruszył z Polski do Słowenii, gdzie  czekała żona naszego kolegi. Z pomocą wynajętej załogi przeprowadziła go już droga morską do Brindisi we Wloszech aby potem razem z mężem dopłynąć do Larnaki na Cyprze. Tam zacumowali na okres zimowy.

W nastepnym sezonie ruszyli przez Kanał Sueski, Morze Czerwone i Zatokę Adeńską do Omanu.
Tutaj dumny wlaściciel postawił go sobie....przed domem i do dziś udoskonala jego wyposażenie.



To tak jak z kupnem gotowego domu, z którego potem wyrzuciliśmy to co było w środku aby od nowa urządzić go według własnych potrzeb. W tym wypadku wymagania są wysokie, bo po wypłynięciu nie będzie już możliwości jakichkolwiek poprawek i jedynie w praktyce będzie można się przekonać czy przewidzieliśmy wszystkie niespodzianki i potrzeby wynikające z faktu poruszania się po wielkiej wodzie. A chodzi nie tylko o bezpieczeństwo ale i  komfort podróży.

Nasz kolega już nie może się doczekać momentu kiedy swoją " Nereiz " wyruszy w pierwszą podróż swojego życia.Musi to być przed okresem monsunowym czyli w miesiącach kwiecień-maj. Wtedy chce nas opuścić choć pracodawcy robią co mogą aby go zatrzymać. My też nie jesteśmy zadowoleni, że tak kolorowa postać chce nas pożegnac, ale rozumiejąc co to jest prawdziwa pasja trzymamy kciuki za jak najszybsze wodowanie.



Trzeci z naszych zwariowanych mężczyzn  do mój mąż czyli A45XR...I proszę nie podejrzewać mnie o kumoterstwo,nepotyzm, płatną protekcję czy kolesiostwo, bo jego zwariowanie na punkcie swojego hobby doskonale pasuje do tego o czym teraz piszę. Tylko z tego powodu znaleźliśmy sie na kontrakcie w tym rejonie świata. Gdy zaproponowano nam wyjazd do Kataru ja podeszłam do tego ostrożnie, on z błyskiem w oku powiedział tylko tyle ? no wiesz, ale tam przecież jeszcze nikt nie nadawał...? No wiec pojechaliśmy........




Jest krótkofalowcem od tylu lat, że nawet najstarsi górale nie pamietają od ilu. Spędził na Spistbergenie 13 miesięcy zimując w polskiej bazie polarnej w Hornsundzie z narodową wyprawą Polskiej Akademii Nauk. Dwukrotnie powracał tam na letnie wyprawy do Calypsobyen z lubelskim UMCS. Wszystko po to aby sobie ponadawać. Z Kataru zrobił 105 000 lączności w czasie naszego 5 letniego tam pobytu, w Omanie jesteśmy już 10 lat i ma na swoim koncie 180 000 lączności. Gdyby nie musial pracować, wyjeżdzać stąd od czasu do czasu i robić czasami coś innego zapewne tych łączności byłoby jeszcze więcej.
Sam konstruuje i stawia swoje anteny, sam też modernizuje swój krótkofalarski sprzęt. Ciągle coś lutuje, przykręca i odkręca.



Jest członkiem wielu klubów i stowarzyszeń, w tym najbardziej snobistycznego, angielskiego FOC. Jak to z prawdziwym,angielskim klubem bywa nie można sie do niego zapisać, trzeba być do niego zaproszonym z rekomendacji jego członków, których liczba jest stała.
Krótkofalowcy to taki klan, który zna się dobrze choć są rozrzuceni po całym świecie. Do osobistych spotkań dochodzi tylko podczas prywatnych wizyt w danym kraju lub dzięki organizowanym zjazdom. Przy jednych czy drugich okazjach rozmawia się tylko o jednym : o antenach, propagacji, najlepszych łącznościch i planowanych wyprawach. Nie jest ważne kto co robi i gdzie pracuje.
Przez nasz dom przewinęli sie przeróżni krótkofalowcy, pracownicy ONZ, pilot prywatnego odrzutowca wożącego gwiazdy Hollywood, pracownicy różnych misji w Afryce, nie mówiąc o członkach Legii Cudzoziemskiej. Gdy mąż wybierał się w delegację do Bahrajnu zawiadomił kolegę z eteru, że chciałby się z nim spotkać. Dostał prywatny numer telefonu z prośbą o kontakt jak już będzie na miejscu. Do hotelu dotarła mapka jak dotrzeć do jego pracy. Dopiero na miejscu okazało sie, że jest to amerykańska baza wojskowa a tym krótkofalowcem, którego tak często spotykał na pasmach jest sam admirał dowodzący V flotą, która aktywnie brała udział w trwającym wówczas konflikcie z rejonie Zatoki Perskiej. Panowie pogadali sobie oczywiście o krótkofalarstwie, zjedli wojskowy lunch i jeszcze długo potem wymieniali maile, on już z Pentagonu my wciąż z Muscatu.



Z punktu widzenia żony to bardzo przyjazne rodzinie hobby, chłop jest na miejscu, nie włóczy się po klubach czy co gorsza leży na kanapie i ogląda mecze, w dodatku nie mówi za dużo, bo ma ciągle słuchawki na uszach a nadając morsem nie przeszkadza mi zupełnie w moich własnych zajęciach.


Regina Dąbrowska
foto: Norbert Janusz, Krzysztof Dąbrowski